Pod pewnymi warunkami buczyna też da się lubić

Wyszukiwanie perełek dostępnych na rynku, to już chyba w moim wypadku  uzależnienie i jego owoce, nie zawsze są łatwo przekładalne na wynik finansowy… Bardzo często jest to impuls, reakcja  na świetny projekt, bądź na wyjątkowość i po tym impulsie, wizja nowej realizacji. Dosyć często, zapominam niestety w tych wizjonerskich zapędach o trudnej drodze do celu. Trudnej i kosztownej, ale co tam, czymś trzeba się napędzać na starość!

Taki też impuls, zwrócenie uwagi na rzadki szczegół, były powodem wpierw rezerwacji a później, po drodze oczywiście, dobicia transakcji na moim ukochanym Śląsku.

Krzesła z Lat 50. z historią

Cztery krzesła, wyprodukowane w końcu lat 50, jak wskazuje zachowana metka na jednym z nich, przez Bielskie Fabryki Mebli, więc w Jasienicy, skoro to meble gięte. Wydaje się, że sporo podobnych na rynku, te jednak wyróżniają się jednym szczegółem, który od razu rzucił mi się w oczy, nasuwając porównania do kilku mebli Magnusa Stephensena, które miałem przyjemność odnawiać. „Szeroko rozpostarte ramiona” tych krzeseł niejako zapraszają każdego, by dać się im objąć i znaleźć wytchnienie.

Przede wszystkim wygoda

Cena za krzesła była na tyle symboliczna, że głupio było  sprawdzać ich wygodę w momencie kupna, jednak już po powrocie do domu, pierwsze co zrobiłem, to właśnie dałem się objąć tym opasującym ramionom jednego z nich. I co za ulga, jest tak, jak się domyślałem, wspaniałe uczucie idealnego dopasowania!

Do tego , co równie ważne buczyna w jedynej lubianej przeze mnie postaci. Niebarwiona, uszlachetniona miodową, ponad sześćdziesięcioletnią patyną!

Sposób wykonania sprężynowych siedzisk obrazuje, jak wyglądać mogła produkcja mebli w tamtych czasach. O ile konstrukcję krzesła wykonano na maszynach przedwojennych, bo to przecież fabryka sięgająca korzeniami 19 wieku, o tyle i ramy i sprężyny same w sobie, to obraz łatania czym się da braków socjalistycznej gospodarki.

Grzebiąc trochę w historii Jasienickiej fabryki, doczytałem, że w końcowych latach 50 właśnie, jednym z projektantów był Marian Sigmund. Nadużyciem byłoby pewnie przypisywanie mu tego projektu, jednak życzenie, graniczące z nadzieją, że mogłaby to być prawda jest chyba uprawnione! Takie Sigmundowskie dotknięcie, rozpościerające ramiona krzesła w najlepszy z możliwych sposobów.

Precyzyjny proces renowacji

Wszystkie cztery krzesła rozebrano na elementy pierwsze i krok po kroku oczyszczono wierzchnie warstwy wykończenia i brudu z użyciem zmywacza i delikatnego materiału ściernego. Cierpliwie, starając się nie naruszyć wierzchniej warstwy patyny. Po tym wytrawianie plam kwasem szczawiowym, wytruwanie i zabezpieczanie na przyszłość przed zakusami kołatka. Dziury po kołatku wyszpachlowano mieszanką pyłu i caponu, więc jeszcze raz delikatne szlifowanie tej szpachli i na koniec politura. Wpierw bazowa, łatwa w szlifowaniu i a później delikatna, dla wykończenia tamponem.

W siedziskach zdecydowaliśmy się wymienić stare, zdekompletowane i słabe sprężyny mocowane na pasach, na powszechnie używane w nieco młodszych modelach krzeseł zestawy sprężyn na taśmach stalowych. Wyściółka już naturalna, a wybór materiału należy do klienta.

Niczego sobie cztery krzesełka, może Sigmunda?:)